czwartek, 31 grudnia 2015

Szczęśliwego Nowego Roku 2016


Moi Kochani! Z okazji nadchodzącego Nowego Roku składam najlepsze życzenia - zdrowia, szczęścia, radości z naszych bliskich i ich wsparcia, miłości, najlepszych pomysłów i ich realizacji, 
oby ten Nowy Rok stał się tym, czego oczekujemy od Niego!
A na dzisiaj życzę szampańskiej zabawy - udanego Sylwestra!


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Szydełkowa serwetka z Mikołajami

Inspiracją mojej serwetki jest serwetka Rose.  Schematu  nie było, a  na  prośbę o niego, niestety nie otrzymałam odpowiedzi. Mam nadzieję, że Rose nie obrazi się na mnie, bo korzystając tylko ze zdjęcia wydziergałam dla siebie podobną. Różni się nieznacznie, ale troszkę pozmieniałam przerabiane oczka w niektórych rzędach. Wykorzystałam resztki kordonków i czerwonej włóczki. 
I takim sposobem mam Mikołajkową serwetkę, która może być świątecznym akcentem na BN :))






Dziękuję Rose za inspirację :))

środa, 9 grudnia 2015

środa, 2 grudnia 2015

Sukienka na drutach

Mam nadzieję, że nie zanudzę Was moimi dokonaniami na polu dziergania dla Barbie.
 Połknęłam "bakcyla" i w wolnej chwili przerabiam resztki włóczek
 na coś pożyteczniejszego niż zaleganie w pudłach.
 Tak jak pisałam dzierganie takich małych form sprawia mi niezwykłą przyjemność, 
w przeciwieństwie do dziergania swetra Hani, 
którego poprzednie wydanie zostało sprute :((
Dzianinowa sukieneczka dla Barbie powstała z włóczki, z której przerabiam sweter Hani, 
ale która została oddzielona od niej, bo córcia uznała, 
że ten kolor  w połączeniu z bielą i delikatnym odcieniem zieleni jest zbyt dziecinny
 i dlatego tamten sweter Jej się nie spodobał. 
Podczas prucia po prostu wycinałam go, pozostawiając pozostałe nitki.
Ale o tym napiszę przy publikacji zdjęć ze skończonego sweterka  Hani.

Tym razem zapraszam na sesję zdjęciową z Barbie:))







W przygotowaniu następne kreacje dla sympatycznej Barbie :)))))))))))))))  

poniedziałek, 30 listopada 2015

Ciasto wegańskie

W "robótkowie" zastój - nie to, że nie mam weny - cały listopad każdą wolną chwilkę poświęcałam na robienie sweterka na drutach dla Hani. Wybrała wzór, fason. W sobotę przyjechała. Pokazałam Jej  prawie skończony sweter. Pokręciła nosem, zrobiła zdziwioną minę. Mi to wystarczyło. Nie spodobał się! 
Potwierdziła i powiedziała, że mogę sama go nosić. Pewnie gdyby był trochę szerszy niewykluczone, że dokończyłabym dla siebie, ale niestety, wymiary nie były moje. Basia go nie chciała. Niewiele się namyślając zaczęłam pruć. Zrobię od nowa, nowym wzorem.
Na osłodę, ale i dla mających w niedzielę przyjechać gości, sobotę poświęciłam na gotowanie i pieczenie.
O ile stałym ciastem jest szarlotka, to drugim jest zawsze jakieś inne, które wynajduję albo w starym zeszycie mamy, albo w swoim lub w przepastnych kulinarnych zasobach internetu. Tym razem padło na przepis z internetu. Kilka dni temu przeglądając nowe blogi, natknęłam się na przepis na ciasto wegańskie. Zaintrygowało mnie, bo w przepisie nie było ani jajek ani mleka. Przepisałam sobie na karteczce składniki i sposób wykonania. W sobotę rano przystąpiłam do pieczenia. Niestety, kartkę z przepisem na ciasto wegańskie "wcięło". Przeszukałam całe biurko, regał z książkami. Moje zeszyty z notatkami - no nigdzie nie było! Na dodatek nie wiedziałam gdzie w internecie ponownie szukać tego przepisu, bo nie zapisałam sobie nazwy bloga. Pamiętałam, że coś było o kufrze! Wyświetliłam kilkanaście blogów z nazwą "kufer", kilkanaście stronek z przepisem "ciasto wegańskie". Niestety, nie znalazłam! Był za to inny przepis, ale wiedziałam, że to nie ten. No cóż - postanowiłam, że upiekę wg tego, który wydał mi się najbardziej podobny. Straciłam 4 godziny!
I wyobraźcie sobie, że kiedy sięgałam do torby, by dać pieniądze córkom na zakupy, razem z portmonetką wyciągnęłam kartkę z przepisem! Jakim cudem się tam znalazła - nie wiem do dzisiaj. Ot - skleroza zaczyna na mnie nachodzić - chyba naprawdę się starzeję:))))
Od razu przepisałam do swojego zeszytu, na wypadek, gdyby ciasto po wypróbowaniu, okazało się dobre i gdybym piekła je jeszcze raz. Teraz mogę napisać, że było znakomite i na pewno będę je piekła.
Podaję przepis - niestety, nie mogę podać z jakiego źródła, bo tak jak pisałam wyżej, nie zapisałam sobie nazwy bloga.
Oto składniki:
2 szkl. mąki               4 czubate łyżki dżemu
1 szkl. cukru              1 łyżka kakao (dałam dwie)
3/4 szkl. wody           1 łyżka cynamonu (dałam 1 łyżeczkę)
1/2 szkl. oleju            1 cukier wanilinowy
1 płaska łyżka sody
Suche składniki wymieszałam w misce, potem dolewałam stopniowo mokre składniki. Mieszałam drewnianą łyżką. Nawet nie za długo. Ponieważ miałam jasne kakao - dodałam  jeszcze jedną łyżkę. Zmniejszyłam ilość cynamonu do jednej łyżeczki. Wlałam do prodiża.  Piekłam ok. godziny w temperaturze 180 - 200C. 
Sprawdziłam patyczkiem, czy gotowe. Wyrosło pięknie!
W między czasie ugotowałam masę budyniową. Po wystygnięciu ciasta przełożyłam go masą, zrobiłam polewę z masła, wody i kakao i polałam całe ciasto. Posypałam żurawiną. Pycha!
Oczywiście, piekąc je pierwszy raz, nie byłabym sobą, gdybym nie zapisała dla siebie na przyszłość rad, by ciasto było jeszcze lepsze. Na pewno dałabym więcej dżemu, masę zrobiłabym troszkę rzadszą, by ciasto wchłonęło z niej wilgoć. Na drugi dzień było za suche, natomiast już w poniedziałek bardziej wilgotne, to znaczy, że potrzebowało więcej wilgotności. Dałabym bakalii: rodzynek, suszonych śliwek czy orzechów. No i tak się nie śpieszyła - podczas przekładania masą, góra ciasta pękła mi na środku i nawet polewa nie pomogła mi w "ukryciu" usterki, co widać na zdjęciu. No cóż, nie zawsze wyjdzie idealnie jak się chce:))
A poza tym naprawdę było pyszne! Pachniało cynamonem, smakowało jak piernik. Polecam!




Smacznego!


*  

Moje łakomczuszki:


                                         Bambuś        -     Dyzio        -      Gucio


poniedziałek, 23 listopada 2015

Kaja Malanowska - " Mgła"

Jestem wielbicielką pewnego rodzaju literatury - kryminałów. Już kiedyś, co prawda, o tym pisałam, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Kryminały te dzielę na kilka podgrup i w zależności od jakości, od zagmatwanych wątków, od przejrzystości akcji i wreszcie od samej skonstruowanej powieści, są przeze mnie chętnie czytane lub po kilku stronach czytania, porzucane bez żadnych skrupułów. 
Ostatnio w bibliotece wypożyczyłam kilka książek i zamiast wziąć się za szydełkowanie obrusa dla bratowej lub wykańczać zaległe robótki, wzięłam się za czytanie i w każdej wolnej chwili zanurzam się w akcję czytanych powieści.
 
Dla fanek kryminałów polecam "Mgłę" Kai Malanowskiej. To młoda, niezwykle utalentowana pisarka, mająca na koncie już kilka książek, a "Mgła" to Jej pierwszy kryminał. 
Fabułę stanowi policyjne dochodzenie w sprawie śmierci młodej dziewczyny, trwające w ponurych dniach, wieczorach i nocach, osnutych mgłą, jaka spowija stolicę oraz mgłą, jako przenośnią, dotyczącą zagmatwanych wątków śledztwa, które zdawałoby się, że zostanie szybko zakończone. Winny znajduje się dosyć łatwo. Ale czy to on?
Każda strona powieści przynosi nam zaskakujące zwroty akcji,  napięcie wywołane oczekiwaniem na rozwiązanie zagadki śmierci dziewczyny, wcale nie zostaje rozładowane. Wprost przeciwnie - autorka dodaje je nam stopniowo, wciąż je czujemy. Kolejny wątek wcale nie przynosi rozwiązania, a z każdą kolejną stroną wcale nie jesteśmy bliżsi, niż na początku. 
Autorka porusza w powieści sprawę nielegalnych imigrantów (jakże na czasie!) oraz pisze o tajemniczym ruchu religijnym, ukrywającym się pod płaszczykiem Kościoła Katolickiego. Kto bardziej zdolny jest do popełnienia przestępstwa - imigranci, sekta czy któryś z  kochanków dziewczyny?
Bohaterowie powieści zostali znakomicie wykreowani - opis ich wyglądu, nie tylko fizycznego, ale i psychicznego, zachowania w ekstremalnych sytuacjach, uczucia targające nimi, ale też i sposób w jaki kierują swoim życiem i w jaki muszą się odnaleźć, kiedy wybór ich ścieżki życiowej okazuje się złym wyborem. Nie sposób przejść obojętnie czytając tę książkę, nie utożsamiając się z głównymi bohaterami, nawet tymi "złymi".
Naprawdę, dawno nie czytałam tak emocjonującego kryminału i gorąco go polecam!

sobota, 21 listopada 2015

Komplet plażowy dla Barbie

Z resztek włóczek nie zawsze mam pomysł co zrobić. 
Zalegają mi od dawna, a rozstać się z nimi jakoś nigdy nie mam serca, 
bo może akurat będą potrzebne. Z reguły tak jest, że bardzo rzadko je wykorzystuję.
Ostatnio przez przypadek natknęłam się na blog modowy dla ... Barbie:)) 
Nie powiem - zawsze byłam entuzjastką szycia czy dziergania dla lalek, zwłaszcza w czasach, 
gdy moje córcie były małe. Naszyłam się sukienek, nadziergałam ubranek.
 Kiedyś Wam je pokażę - tylko muszę przynieść z piwnicy pudło,
 w których złożone są Barbie i ubranka. 
Ale do rzeczy - kiedy natknęłam się na taki "Barbie-blog", 
zamarzyło mi się zrobić jakiś szydełkowy outfit:))
Postanowiłam, że nowa lalka Barbie, którą Basia dostała już po przeprowadzce,
 i która nie trafiła do pudła do piwnicy,  zostanie  moją modelką.
I tak oto z resztki żółtej włóczki powstał szydełkowy komplet plażowy:

kapelusz, opalacz, worek plażowy, wiązane buciki:







Takie małe formy powstają bardzo szybko, dzierga się z przyjemnością,
 a satysfakcją jest myśl, że może kiedyś ciuszki te, jak i same lalki,
dostaną się w rączki moich wnuczek:)))



 będą służyć moim wnuczkom :))

piątek, 30 października 2015

Krokiety z kaszą gryczaną, białym serem i pieczarkami


Danie w sam raz na piątkowy obiad. Nie od dziś gości w naszym domowym menu i jest odskocznią od dań mięsnych.
Potrzebujemy : naleśniki, ugotowaną kaszę gryczaną, biały ser, usmażone pieczarki, 2-3 łyżki śmietany, dwa jajka, 1-2 łyżki mleka, bułkę tartą, sól, pieprz, czubricę zieloną. Farsz przyrządzam z kaszy gryczanej, białego sera, śmietany oraz usmażonych pieczarek. Kaszę i ser dokładnie  rozcieram na gładką masę, dodaję usmażone pieczarki i przyprawy: sól, pieprz, czubricę zieloną. Najlepiej, by smak był raczej pikantny. Przepisu na naleśniki nie podaję, bo każda gospodyni ma swój własny na tę potrawę.




Farsz zawijamy w naleśnik, formując krokiecika:



Roztrzepujemy jajka, dodając mleko. Naleśnik wkładamy do jajek, potem obtaczamy bułką tartą i smażymy na rumiano: 



Podajemy z ketchupem, najlepiej zrobionym przez siebie:


Smacznego!

wtorek, 27 października 2015

Szydełkowy bieżnik na ławę

Schemat bieżnika z zeszytu "Robótki ręczne Extra"nr 3/2012 - wpadł mi w ręce zupełnie przypadkowo, podczas porządkowania tychże egzemplarzy. Od dawna noszę się z zamiarem oddania ich do biblioteki, niech służą innym paniom, które zajmują się szydełkowaniem. Na razie zeskanowałam sobie numery robótek na szydełku typu: sweterki, żakiety, bluzeczki i te zeszyty już są do zaniesienia. Zostały mi jeszcze do przejrzenia numery ze wzorami serwetek i obrusów. Te, które zainteresowały mnie, na razie odkładam. Właśnie jednym z nich jest numer ze schematem, z którego zrobiłam ten bieżniczek. W oryginale z takich elementów jest zrobiona serweta na okrągły stół, a ponieważ ostatnio coś za dużo mi się tych serwet wydziergało, postanowiłam zrobić ten obrusik na swoją ławę. I choć z wiadomo jakich przyczyn długo taki bieżniczek nie poleży, (koty!!!!) to cieszy moje oczy:)) 
Bo zawsze tak jest, że z każdego swojego "dzieła", cieszę się jak małe dziecko!
Wykonany został z włóczki włoskiej, bawełnianej. Nie powiem, by ta włóczka była dobrej jakości, bo nitka składała się z kilku cieniutkich niteczek i podczas robótki nieraz szydełko zaczepiało mi o jedną z nich, wyciągając ją z oczka. Trzeba było pruć, by ją wyrównać. Jednak najwięcej czasu zeszło mi na dobranie wzoru wykończeniowego - musiałam tak obrobić brzeg, by zebrać zmarszczenia i wygładzić całość.
 


Jeden z elementów bieżnika:
  

Obwódka bieżnika:


*
 To już jest recydywa:)) 


"A co - nie mogę sobie poleżeć?!"

 

czwartek, 22 października 2015

Sok z aronii



Aronia to niezwykła roślina. Nie tylko dająca piękne owoce,
ale również jako wspaniała ozdoba ogrodu. Można nawet sadzić ją jako żywopłot,
 bo krzew ten wytwarza wiele odrostów korzeniowych.
Nawet jego kwiaty, czy w okresie późnego lata i wczesnej jesieni czarne owoce są piękną ozdobą. Największym dobrodziejstwem tego krzewu są właśnie jego owoce.
Bogate w witaminy, w związki roślinne, chroniące przed chorobami cywilizacyjnymi jak: nowotwory, nadciśnienie, miażdżyca, choroby oczu i mające dobroczynny wpływ dla osób spędzających dużo czasu przy komputerach. Samo zdrowie!
To tyle tytułem wstępu - w końcu można o tym krzewie
przeczytać na kilkunastu stronkach w internecie:))
Dostałam od brata Jarka właśnie aronię - co najmniej 8 kg. 
Z tego co wiem, posiada olbrzymi krzew tego owocu i w każdym roku
obdarza on ich niemałą ilością owoców. 
Pamiętam, że i my mieliśmy na działce aronię. Nie nadążaliśmy jej owoców
przetwarzać na soki i dżemy ani rozdawać znajomym i sąsiadom.
Ale jakoś tak nie do końca byliśmy amatorami aronii, bo mimo dodatku dużej ilości cukru,
 smak zarówno soku jak i dżemu był bardzo cierpki. W końcu Mama miała dość.
Jednego roku po prostu wykopała krzew, powiększając teren działki pod warzywa.
 Potem oczywiście żałowała, ale wcale się nie dziwiłam Jej decyzji, szczególnie,
że przetwory z roku na rok zostawały, a nowych przybywało i choć nasza rodzinka była liczna,
to nikt nie chciał być obdarowywany tymi słoikami. 
Obecnie sposoby przygotowywania soków czy dżemów z aronii, różnią się zdecydowanie. Przeglądając stare książki kucharskie z przetworami
nie znalazłam przepisów na przetwarzanie aronii.
Być może nie była ona tak popularna, raczej przepisy były podawane z ust do ust.
 Teraz wystarczy dostęp do internetu i klikając co trzeba,
wyświetla się nam tysiące przepisów dotyczących szukanego tematu. 
Ja co prawda, przepis dostałam od żony brata - Eli,
ale z ciekawości zajrzałam do internetu i jest podobny. 

*
 2 kg aronii
2,5 l wody
2 kg cukru
3 pomarańcze
1/2 kg cytryn
Aronię zamrozić na kilka dni. Po rozmrożeniu gotować 20 minut. Odstawić na kilka godzin. Przecedzić. Z pomarańczy i cytryn wycisnąć sok. Dodać do aronii, doprowadzić do wrzenia.
 Dodać cukier. Gotować ok. 10 - 15 minut. Wlać do słoików. 
Pasteryzować - ok. 15 minut. 
Odwrócić do góry dnem.
*

Dostałam od niej również przepis z dodatkiem liści wiśni i malin,
 ale z tego przepisu nie korzystałam.
Tu przedstawię jak zawsze swój sposób, posługując się oczywiście przepisem od Eli.
Ponieważ, kiedy brat przywiózł mi aronię, nie miałam na nią czasu - wyprawa Hani na studia,
 wyjazd na wesele chrześniaczki - po prostu aronię zamroziłam. I to prawie na 2 tygodnie
(zresztą w większości przepisów tak jest, by została ona poddana zamrożeniu,
w celu pozbycia jej goryczki!).
Wyjęłam ją z zamrażarki wieczorem, rozmrażała się całą noc.
Rano postawiłam prodiże z zawartością na  gazie i gotowałam przez około 10 minut.


 Gorącą zmiksowałam robotem na gładką masę i gotowałam jeszcze 10 minut. 
W sumie gotowana była, jak w przepisie, 20 minut.


Gorącą przetarłam przez sito posługując się takim oto narzędziem:))



Przetartą masę zalałam wrzącą wodą i zostawiłam na kilka godzin.
Potem podgrzałam ją i znów przetarłam przez sito.
 Kto chce może z tej masy (ale po pierwszym przetarciu) zrobić dżem.
 Ja nawet nie próbowałam. Wiem, że nikt by tego dżemu nie jadł.
Swego czasu zrobiłam sok z malin. Z pozostałej pulpy zrobiłam dżem malinowy.
 Nikt go nie tknął z uwagi na drobne ziarenka owocu.
Jadłam go sama - szkoda mi było go wyrzucić, w końcu trochę cukru do niego poszło.
Więcej oczywiście dżemu z przecieranych owoców (malin, jeżyn czy aronii) nie zrobię!
 Po przetarciu zostaje nam raczej nie apetyczna masa. 
Cały sok ponownie przecedziłam pozbywając się resztek skórek i ziarenek aronii. 
Cytryny i pomarańcze zrolowałam na stole i wyparzyłam wrzącą wodą.
 Przekroiłam na pół i wycisnęłam sok.
Wlałam do garnka i dodałam 2,5 kg cukru (więcej niż w przepisie).
 Gotowałam ok. 15 minut, zbierając pojawiającą się pianę.
Gorący sok wlałam do czystych, wyparzonych słoików.
Odwróciłam do góry dnem i otuliłam kocykiem. Nie pasteryzowałam.
Z otrzymanej  aronii ( 4 prodiże) wyszło mi tyle słoików soku - jak na poniższej fotografii:



Smacznego!

wtorek, 13 października 2015

Kraków nocą

Weekend spędziłam w Krakowie. Powodem wyjazdu był ślub i wesele mojej chrzestnej córki - Zuzanki.
W piątek od razu po przyjeździe wybraliśmy się na spacer po Starówce. 
"Kraków nocą" tak zatytułowałam dzisiejszy post, bo spacer odbyliśmy w nocy prawie do drugiej nad ranem. Gdyby nie przenikliwe zimno, zapewne spędzilibyśmy na nocnym zwiedzaniu jeszcze parę godzin. Ale w perspektywie mieliśmy przecież ślub już o dziewiątej trzydzieści w sobotę i trzeba było odespać podróż i odpocząć po zwiedzaniu Krakowa, szczególnie, że wesele rozpoczynało się o jedenastej i miało trwać do trzeciej w nocy z soboty na niedzielę.
Wytrwaliśmy na weselu prawie do drugiej. Wróciliśmy na piechotę do naszej bazy noclegowej i jeszcze spędziliśmy czas na "nocnych rozmowach Polaków". W niedzielę zaś kontynuowaliśmy zwiedzanie Krakowa - tym razem obiektem naszych zachwytów stał się Wawel (zdjęcia opublikuję za jakiś czas).  Byłam kilka razy w Krakowie i za każdym razem jestem tym miastem zachwycona. 
Tym razem też doświadczałam tego uczucia. Wtedy zwiedzałam Kraków w dzień. Teraz był Kraków nocą. Przepięknie wyglądały oświetlone kamieniczki, otulone mgłą, ocieplone oddechem licznych turystów. Oto kilka migawek nocnego zwiedzania Krakowa.














 *

Ja z Młodą Parą:



Dodam, że świetnie bawiłam się na weselu. I pomimo moich dolegliwości związanych z kolanem i kręgosłupem, nawet tańczyłam, jak za dobrych moich młodych lat (zawsze mówiłam moim córkom, że nie siedziałam na weselach za stołem. Taniec był moją namiętnością - uwielbiałam tańczyć!). 
Znieczulenie - pyszne Martini - podziałało:)) W końcu jak wesele to wesele!