poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Serweta i obrusik - zapowiedź

Dzisiaj ostatni dzień miesiąca.  Moja młodsza córcia z zapałem przygotowuje się do szkoły, starsza - kończąc wakacyjną  pracę - planuje wyjazd w Bieszczady. Tak to jest z tymi naszymi pełnoletnimi, ale jeszcze nie dorosłymi dziećmi. Jak najszybciej chcą wyfrunąć z gniazda i broń Boże - nie można ich przed tym powstrzymać. Nie dziwię się Hani, że chce gdzieś wyjechać. Pracowała jak mróweczka całe lato, nieraz po 10 - 12 godzin dziennie, w weekendy odsypiała ranne wstawanie do pracy. Na pewno marzy o jakimś wypadzie poza miasto. Ale ja nie jestem jeszcze przyzwyczajona na Jej samodzielne ( choć razem ze swoim chłopakiem) wyjazdy. Od października, gdy rozpocznie się akademicki rok też będę przeżywać rozstania z nią. Co prawda niedaleko -  tylko do Lublina, ale zawsze to jakaś odległość. 
Czekam teraz na powrót Hani z pracy, ciekawi mnie gdzie zarezerwowali noclegi i gdzie w końcu mają jechać w te Bieszczady. Pewnie nad Solinę, bo ponoć ciekawe i piękne to miejsce:))

*

Między jednymi przetworami, a drugimi dziergam obrus i serwetę. Obrus dla bratowej, serwetę dla mnie jako tester serwety, którą mam zrobić w prezencie dla znajomej, u której Basia spędzała wakacje:))
Zielona serweta robiona jest z grubszej bawełnianej włóczki i zapewne będzie dosyć duża. Znajomej będę robić z Aidy, więc wymiary troszkę się zmniejszą. Oczywiście pod warunkiem, że wzór mojej  testowanej serwety spodoba się. 
 
 
W razie czego mam drugi schemat jeszcze piękniejszy, ale bardzo pracowity. Zresztą w poszukiwaniu tego ostatniego schematu spędziłam kilka nocy na różnych stronkach, by w końcu dzisiejszej  natrafić na niego przez przypadek, szukając zupełnie czegoś innego. Byłam tak zaskoczona tym odkryciem, nie mogłam uwierzyć, że znalazłam. Ale tak to jest, że nieraz widząc u kogoś coś, co się spodoba i nie mogąc doczekać się odpowiedzi, czy ewentualnie ktoś podzieliłby się schematem lub linkiem do niego, bądź informacją, że wzór jest płatny, sami bierzemy sprawę w swoje ręce i szukamy. Na szczęście przypadkiem znalazłam ten schemat i dzięki temu zaspokoiłam chęć posiadania tego cuda.
 
Obrus dla bratowej powstaje dosyć powoli. Dziergam, ale zastanawiam się, czy czasem nie spruć i zacząć od nowa. Za bardzo się marszczy, a przecież robię go ściśle według schematu. Zresztą zobaczcie na zdjęciu:
 
 
Zrobiłam dopiero 8 kwadracików, więc nie szkoda byłoby mi spruć. Ale może ktoś z Was robił według tego schematu obrusik i może to tak ma być, że dopiero po blokowaniu naciągnie się i wyprostuje. W każdym bądź razie odłożyłam dzierganie jego, by przeanalizować schemat, ewentualnie zrobić nową próbkę zmniejszając ilość oczek w niektórych okrążeniach. I zapewne tak właśnie zrobię...
Pozdrawiam wszystkich w ten ostatni, sierpniowy wieczór:))

sobota, 29 sierpnia 2015

Domowy ketchup z cukinii i pomidorów

Dzisiaj kulinarne zakończenie dnia:)) 
Podaję przepis na ketchup z cukinii i pomidorów. Bardzo dużo jest w internecie takich przepisów i choć swój dostałam od przyjaciółki, nie omieszkałam skonfrontować z innymi przepisami właśnie z internetu. Okazało się, że niewiele różni się - stąd wnioskuję, że i ten przepis moja przyjaciółka znalazła w tym jakże potrzebnym sprzęcie:))
Podaję przepis, jaki przekazała mi Zosia:
1,5 kg obranej cukinii
0,5 kg obranej cebuli
2 szkl. cukru
1 szkl. octu 10 %
400 g koncentratu pomidorowego
ok. 3 łyżki soli do przetworów
1 łyżeczka pieprzu
1 łyżeczka pieprzu cayenne
1 łyżeczka słodkiej papryki
To podstawowe składniki tego produktu. Ale - mając pod dostatkiem pomidorów, które od niej dostałam, zamiast koncentratu, do cukinii dodałam zrobioną przez siebie pomidorową pulpę. 
I tak - cukinię i cebulę utarłam na tarce o grubych oczkach. Posypałam solą, wymieszałam i zostawiłam na całą noc. 
Dzisiaj - cukinię smażyłam na małym ogniu często mieszając, by się nie przypaliła, przez ok. 50 minut. Wyłączyłam gaz i odstawiłam do ostygnięcia. Zmiksowałam dokładnie i dodałam przetarte pomidory. Ponownie postawiłam na ogniu i gdy było już gorące dodałam cukier i ocet. Smażyłam ok. 20 minut. Dodałam przyprawy  - te w przepisie - oraz: kilka liści laurowych, kilka ziaren ziela angielskiego i mielone goździki - tak mniej więcej 1/4 łyżeczki. 
Obowiązkowo spróbowałam i okazało się, że musiałam dosypać pieprzu, soli i chilli, bo ketchup nie miał wyrazistego smaku. Tak więc niekoniecznie trzeba trzymać się przepisu, żeby stworzyć swój na potrzeby własnego smaku.  Nie bójmy się zatem eksperymentować - jak trzeba, to doprawiajmy według swoich upodobań.
Gdy ketchup był już gorący i gdy od dosypania przypraw minęło ok. 10 minut - to znaczy gotował się przez ten czas - zaczęłam wlewać go do wyparzonych słoików. Pasteryzowałam ok. 15 minut. Po wyjęciu z wody słoiki odwróciłam do góry dnem i zostawiłam nakryte ręcznikami na 2 godziny. Potem odwróciłam i pozostawiłam nakryte. Będą stać do rana.

  Smacznego!

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Moje i kocie sprawy

"Nie miała baba kłopotu, kupiła sobie...prosię"  - znacie to przysłowie, prawda?  
Przez swoją nieuwagę narobiłam sobie biedy. Zacznę od początku - odprowadzałam bratową do samochodu i wzięłam swojego Bambusia na spacer. Nie od dziś z nim wychodzę, bo jest prowadzony na smyczy. Niestety, puszczanie go samopas kończy się albo jego ucieczką nie wiadomo gdzie, albo jego wchodzeniem na drzewo i niemożliwością zejścia. Aby zapobiec tym eskapadom musiałam okiełznać go smyczą.
Ale wrócę do początku opowiadania - kiedy rozmawiałam z bratową, mój Bambuś, który jest niezwykle żywotnym kotem oczywiście skoczył na drzewo. Smycz zahamowała jego wyczyn, ale ten odkręcił się z pnia drzewa i zmieniając kierunek próbował skoczyć na drugie drzewo po przeciwnej stronie chodnika. Okręcił mnie smyczą, czego nie zauważyłam "gadając" z bratową i kot skoczywszy na drugie drzewo pięknym podcięciem powalił mnie na kolana. Gdybym przewidziała ten upadek zapewne w jakiś sposób zamortyzowałabym go, ale niestety, rąbnęłam jak długa poważnie waląc się w kolano i rękę. W pierwszej chwili byłam tak oszołomiona, że nie zdawałam sobie sprawy z tego co się stało, dopiero ból "postawił" mnie na nogi. Oczywiście zdarłam sobie skórę i z krwawiącym kolanem wróciłam do domu. Dziwne jest dla mnie to, że przez pierwszy tydzień nie odczuwałam żadnych ubocznych skutków upadku. Dopiero teraz ból nasila mi się, a wizyta u ortopedy wykazała obrzęk czyli cystę w kolanie. Mam problemy z chodzeniem, wczoraj z płaczem wróciłam z kościoła, myślałam, że nie dojdę do domu. I to jest właśnie mój kłopot - owe przysłowiowe "prosię". Pomyślicie - po co brałam go na spacer i to w dodatku na smyczy? No cóż - sama zadaję sobie to pytanie. Kiedy z nim wychodzę zawsze uważam, żeby nie zaplątać się i przeważnie prowadzę go na krótkiej, czasami dając mu pobiegać na długiej, szczególnie, że lubi aportować patyczki lub biegać za rzucanymi kamyczkami. Wtedy po prostu zagadałam się i puściłam go na długiej lonży. Mea culpa!








Dodatkowym powodem dla którego nie puszczam moich kotów samych, to jest niewytłumaczone znikanie  kotów z osiedla. Poza tym nasza Kicia również z niewyjaśnionego powodu nie wróciła do domu od 27 lipca. Szukaliśmy jej wszędzie tam, gdzie lubiła chodzić,  zwykle na wołanie wychodziła i wracała do domu. Teraz nie wraca.  Słyszy się to i owo o powodach dla których znikają, ale ostatnia rozmowa mojego Taty z panią mieszkającą w okolicy miejsc, do których chodziła nasza kotka, rozwiewa naszą nadzieję, że ona wróci. Gdy Tata zapytał tej pani, czy widziała taką srebrną kotkę, ona odpowiedziała, że nie i że wreszcie ktoś wziął się za te koty, które tu przychodziły.  "Spać po nocach nie można było, tak się darły! Teraz jest wreszcie spokój" - oto słowa, które Tata usłyszał. Wrócił prawie z płaczem, bo Kicia  to Jego pupilka i była z nim od 13 lat. Po tej rozmowie straciliśmy nadzieję na odnalezienie kotki - wszystko wskazuje na to, że i ona stała się ofiarą zbója likwidującego osiedlowe koty! I może to być prawda - mieszkam na parterze i na balkon po kładce i po schodkach, jakie mamy zamontowane przy balkonie, niejeden kot zaglądał do nas o różnej porze dnia i nocy.  Od dłuższego czasu cisza. Nie ma żadnego.... 
 Nasza Kiciunia: