Tak zawsze się składa, że w końcówce lata w pobliżu naszego bloku pojawiają się nowe koty.
Ktoś wwozi je i zostawia na terenie osiedla.
Wczoraj z samego rana pod moim balkonem pojawiło się kocie maleństwo.
Usłyszałam je z okna kuchni i wyjrzałam - oto chudzinka nie mogła dać sobie rady
ze znalezioną resztką drobiowej części i zawodząc przy obgryzywaniu, rozpaczliwie płakała.
Nie namyślając się wyszłam na balkon i zeszłam do ogródka. Maleństwo troszkę się przestraszyło,
ale swojej zdobyczy nie wypuściło z pyszczka.
Wróciłam do domu po kocią karmę i zawołałam do Basi,
że pod naszym balkonem jest podrzucone kocię.
Wyszłyśmy razem, a kociak od razu wskoczył na schodki i zaczął ocierać się o nogi Basi.
Wzięła go na ręce i oczywiście zaczęła płakać nad jego losem.
Wzruszyłyśmy się obie i nie zastanawiając się wiele wzięłyśmy go do domu.
Tam umyłyśmy brudaska i zamknęłyśmy w Basi pokoju, by oddzielić od pozostałych kotów.
W zasadzie działałam spontanicznie, potem dopiero przyszedł rozum do głowy
i powiedziałam Basi, że bedziemy musiały zastanowić się, co dalej.
Ze względu na ekstremalne uczulenie Basi na koty, które wyszło teraz po testach alergicznych, kolejny kot w domu to nie jest dobry pomysł. W ogóle lekarz kazał się nam zastanowić
nad obecnością kotów w domu, ale nie wyobrażam sobie, że po tylu latach miałabym się
ot tak sobie - pozbyć ich z domu. Wiem, mogą pojawić się głosy,
czy ważne jest moje dziecko, czy koty; takie same mam pytania w swojej głowie,
ale wierzcie mi - to bardzo trudna decyzja.
Ustaliłyśmy z alergologiem, że Basia ma nie zbliżać się do kotów, nie dotykać,
jak najmniej spędzać przy nich czas; trudniej zastosować się Jej do tego,
bo przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka - zawsze bawi się z kotami,
przytula i głaszcze, a moje upomnienia pomija śmiechem.
Ale wracam do naszej znajdki. Zadzwoniłam do kuzynki, która działa w fundacji "ZEA" - zajmującej się bezdomnymi kotami i psami - i po rozmowie
skierowała mnie do osoby kompetentnej w podejmowaniu decyzji.
Wcześniej miałam jechać z kotem do swojego weterynarza na jego zbadanie,
po rozmowie zostałam skierowana do przychodni, która współpracuje z fundacją
i na koszt fundacji robi podstawowe badania.
Również umówiłam się, że do czasu znalezienia nowego właściciela,
zostanie kotek w naszym, tymczasowym domu.
Kotek okazał się kotką, około 3 - miesięczną;
została przebadana pod kątem białaczki i kociego HIV, kociego kataru, odrobaczona i odpchlona.
Mirabelka, bo takie "robocze" imię dostała, szybko zaaklimatyzowała się w pokoju Basi.
Szybko też nauczyła się do czego służy kuweta, więc w nocy nie musiałyśmy pilnować,
by tam załatwiała swoje potrzeby fizjologiczne.
Jest bardzo ciekawska, uwielbia się bawić, przytulać
i oczywiście w nosie ma spanie w swoim "łóżeczku",
układa się pod kołdrą lub przytula do Hani lub Basi i śpi w najlepsze.
Co na to moje koty?
Na razie są odseparowane - wiadomo - kwarantanna!
Kręcą się pod pokojem, węszą, próbują się dostać.
Bambusia musimy pilnować, bo potrafi sam otworzyć sobie drzwi.
Na noc stawiam suszarkę z praniem pod drzwiami, która skutecznie zasłania wejście do pokoju.
Z daleka pokazana Milka jedynie w Guciu wywołuje wielki stres.
Pierwszy raz tak zamiauknął, że z intonacji tego wrzasku ułożyłyśmy zdanie
"Cooooooo !!!! jeszcze jeden ??!!??"
Niestety - Gucio taki jest - nie akceptuje nawet Bambusia i Dyzia,
toczy z nimi wojny, walczy o swoje miejsce, o swój teren;
teraz pojawienie się kolejnego "rywala" nasila jego stres.
Dlatego musimy bardziej pieścić naszych milusińskich,
pokazywać, że nie stracili naszej miłości i uwagi.
Ale czy on to rozumie?
Mam nadzieję, że szybko z pomocą fundacji znajdziemy nowy dom dla Milki.
*
Zapraszam wszystkich do nawiązania kontaktów z podobnymi fundacjami w swoim mieście:
naprawdę potrzeby są ogromne, a dzięki naszej pomocy
uda się uratować niejednego bezbronnego, zdanego tylko na dobrego człowieka, kota lub psa.
My też wspieramy - przekazujemy odzież, książki, bibeloty na organizowane bazarki;
1 % podatku zawsze zaznaczam na fundacje związane z leczeniem kotów,
od czasu do czasu wysyłamy pieniężne przekazy na konkretne leczenie chorego kota czy psa;
teraz też wysłałam przekaz na fundację Zea, z adnotacją dla Milki, bo chociaż badana była na koszt fundacji, skądś przecież muszą być dla niej fundusze.
A przecież jeszcze ma być szczepiona i powtórnie odrobaczana.
My też wspieramy - przekazujemy odzież, książki, bibeloty na organizowane bazarki;
1 % podatku zawsze zaznaczam na fundacje związane z leczeniem kotów,
od czasu do czasu wysyłamy pieniężne przekazy na konkretne leczenie chorego kota czy psa;
teraz też wysłałam przekaz na fundację Zea, z adnotacją dla Milki, bo chociaż badana była na koszt fundacji, skądś przecież muszą być dla niej fundusze.
A przecież jeszcze ma być szczepiona i powtórnie odrobaczana.