wtorek, 31 maja 2016

Szydełkowa sukienka dla lalki

Tym razem sesja z nową kreacją w plenerze - modelka wcieliła się w rolę Jane i to bardzo starannie.
Suknia raczej nie nadaje się na taką eskapadę, ale co tam 
- grunt, że "Jane" pokazując ją, miała spore pole do popisu, 
wykorzystując rosnącą tuję i krzak jaśminu :))


Nawet chciała spróbować oswoić "tygrysa", w którą to rolę miał się wcielić Bambuś,
 będący na spacerku, ale niestety - 
oswojenie tej dzikiej "bestii" przez Jane się nie udało:)) 
Dopiero w domu, gdy zmęczony uciekaniem przed nią,
 ułożył się w swoim ulubionym pudełku po butach na drzemkę -
 dopadła go i "upolowała" ... fotkę :))


niedziela, 29 maja 2016

Sukieneczka dla lalki Bratz

Czterokrotne prucie tej bluzeczki odreagowuję dziergając małe kreacje dla lalek, 
nie tylko moich córek, ale i dla  małych, niestety już byłych, lokatorek.
 Jedna z nich nosi imię Hania, tak jak moja córcia i do niej trafił ten plażowy komplet;
 natomiast  malutkiej Idze podarowałam szydełkową lalkę Karolinkę
Ma leżeć w pawlaczu, to lepiej niech sprawia Jej radość :))  
Kolejne ubranka są wydziergane - nie omieszkam ich tutaj pokazać -  i czekają na spotkanie.
Tymczasem dla wyciągniętej z pawlacza lalki Bratz, wydziergałam tę oto sukieneczkę:


Dziergana dwoma szydełkowymi ściegami, krzyżowane wiązanie przechodzi do góry, 
oplata szyję i dzięki temu sukienka nie zsuwa się z "biustu" lalki:)).
Nie muszę dodawać, że takie małe formy niezwykle mnie wyciszają 
po "dramatycznych" bojach z dzierganiem form większych. 
Jak to dobrze, że tych parę lalek moich córek pozostało w domu na pamiątkę!
 Mam czym zająć ręce w wolnym czasie, gdy - raczej niechętnym okiem -
 ogarniam rozpoczęte inne robótki i omijam szerokim łukiem koszyki z ich zawartością:))

Piwonia i jaśmin obłędnie pachną w mieszkaniu:)). 
Wystarczy ich niewielka ilość, by dom napełnił się "rozkosznym" zapachem!

sobota, 21 maja 2016

Piątkowy spacer po moim mieście...

Wczoraj poszłyśmy z Basią zanieść podanie o przyjęcie do Zamoyskiego Liceum Ogólnokształcącego - to ta szkoła w pierwszej kolejności jest wyborem mojej córci. Notabene do niej chodziła cała nasza piątka - ja, moja siostra i moi trzej bracia. W tym roku przypada 100 - lecie szkoły, będą odbywać się uroczystości związane z obchodami tego Jubileuszu. 
Przy okazji składania podania, oprowadziłam córcię po szkole, pokazując klasy, tablice pamiątkowe maturalnych roczników i opowiadając anegdotki związane z naszym szkolnym życiem. A było ich sporo, bo nie tylko z moich, ale również mojego rodzeństwa wspomnień. 
Choćby na przykład z moich: miałyśmy mieć lekcję geografii, ale nauczyciel nie mógł otworzyć klasy. Zawołał pracownika technicznego, który rozkręcił zamek, a tam były połamane zapałki. Nauczyciel zdenerwował się na nas i zapowiedział za karę sprawdzian, choć naprawdę nasza klasa z tym nie miała nic wspólnego. Musiałyśmy pisać niezapowiedzianą klasówkę. Innym razem na lekcji geografii, nudziło się nam bardzo i zaczęłyśmy grać w "państwa, miasta". Byłyśmy tak zaoferowane grą, że nie widziałyśmy, że obok stał profesor i przyglądał się od dłuższego czasu. W końcu przerwał nam zabawę, wołając do tablicy całą naszą czwórkę. Z każdej kartki czytał albo państwo, albo miasto, albo rzekę i kazał pokazywać nam na mapie. Jakoś przebrnęłyśmy przez to, jedynie jedna nasza koleżanka miała problem z odnalezieniem ze swojej kartki miasta, którego nazwa okazała się zmyślona przez nią. Ale szukać kazał:)))). Oczywiście postawił nam dwóje za tę zabawę na lekcji i kazał na następną lekcję przygotować się z pytania z mapy. 
Kiedyś do szkoły przychodziło się w sobotę. Był to dzień tzw. "kolorowy", a to znaczyło, że można było przyjść ubranym w kolorowe ciuszki. W naszym liceum obowiązkowo trzeba było nosić mundurek i mieć przyszytą tarczę. Otóż w tym dniu przyszłam w nowej bluzce, którą uszyła mi Mama. Miała fason taki rozkloszowany od linii biustu. Przypominała ubiór ciążowy. I traf chciał, że idąc korytarzem na przerwie natknęłam się na swoją wychowawczynię. Bardzo surową i mającą konserwatywne podejście do życia. Zmierzyła mnie od stóp do głowy, a ja pod jej spojrzeniem zrobiłam się taka maleńka i przerażona, bo już wiedziałam o co chodzi. I powiedziałam do mojej koleżanki, z którą szłam, że podpadłam i na pewno będę pytana w poniedziałek z historii, którego to przedmiotu uczyła wychowawczyni. I tak istotnie było. O ile na początek lekcji była sprawdzana obecność i prace domowe, a nieraz i poruszane ważne kwestie wychowawcze, to w ten poniedziałek wychowawczyni ledwie zamknęła drzwi, zawołała mnie do tablicy. Byłam przygotowana dobrze, bo przez sobotę i niedzielę uczyłam się solidnie. Pamiętam, że wychowawczyni próbowała na wszystkie sposoby "złamać" moją wiedzę, ale nie udało Jej się to. Postawiła mi "czwórkę". Na przerwie dziewczyny pytały mnie co zrobiłam, że tak mnie "maglowała", i że powinnam była dostać "piątkę", bo przecież odpowiadałam na wszystkie pytania.
I tak mogłabym bez końca opowiadać, bo jest tego bardzo dużo...
Ale, by nie nudzić zapraszam na obiecany spacer: 
 
Zdjęcia powyższe to urokliwy dziedziniec Liceum Ogólnokształcącego. Za moich czasów rosła tylko trawa i postawionych było parę ławek. Pamiętam jak na przerwie, siedziałam z koleżankami na jednej ławce i  opowiadając coś gestykulowałam rękami. Na palcu miałam złoty pierścionek, który dostałam od Tatusia na "osiemnastkę". Machnęłam ręką i pierścionek pofrunął w trawę. Szukałyśmy na próżno. Ze łzami w oczach, zrezygnowana szłam już do klasy, gdy wtem koleżanka krzyknęła, że znalazła. Uszczęśliwiona wyściskałam ją mocno. Nie ukrywam, że w głębi duszy modliłam się do Św. Antoniego:))
 
Te zaś powyższe zdjęcia, to miejsce, gdzie czasami wystawiane są plenerowe przedstawienia związane z Zamojskim Latem Teatralnym. W tym roku, tutaj, odbędzie się przedstawienie "Balladyny" z teatralnej grupy Gimnazjum nr 3. Moja Basia gra Alinę.
Poniższe zdjęcia obrazują nasz spacer po parku. Niezwykle piękne miejsce, urokliwe zakątki, nowe drzewa, nowe ścieżki, mostki, plac zabaw dla dzieci. I dwie fontanny, które obfotografowałam z każdej strony:)))
 
 "Jestem całym Twoim światem, Mamuśku":))))))
 
Wróciłyśmy zmęczone, ale szczęśliwe, że mogłyśmy spędzić nasz "babski dzień" nie tylko w "Pizzerii" na dobrej pizzy, ale i na spacerze po zamojskim parku :))
 
Kochani - życzę słonecznej niedzieli i wypoczynku wśród zielonych krajobrazów naszych miejsc zamieszkania:))

poniedziałek, 9 maja 2016

Szydełkowy rozpinany sweter w kolorze blue

Dość dużo cierpliwości wymagało dzierganie tego swetra.
 Gdyby nie to, że dwa razy pruty i na nowo, trzeci raz, dziergany od początku, 
zapewne nigdy by nie został ukończony, a włóczka trafiłaby głęboko do pawlacza,
 by mi nie przypominać o tych zmaganiach. 
Nie wiem, co się dzieje, ale ostatnio zwolniłam trochę z tym szydełkowaniem,
 to co zrobię - pruję, jak tylko odniosę wrażenie, że nie jest to to, czego bym chciała,
 że nie kończę żadnych zaczętych prac, choć obiecywałam sobie,
 że te w pierwszej kolejności znajdą się na warsztacie.
 I wcale tu nie chodzi o brak chęci, czas też się znajduje. 
No właśnie - co zatem sprawia, że jestem taka spowolniona? Kiedyś było inaczej. 
Brałam wzór, szydełko lub druty do ręki, i dziergałam bez zrobienia próby,
 bez ciągłego liczenia oczek i  - co najważniejsze - bez prucia.
 Robótka powstawała raz dwa, a ja lub moje dzieci zawsze miały ekstra ciuszek.
 Starzeję się chyba i taka zapewne jest odpowiedź na moje pytanie :))))

Sweter powstał z 10 motków po 5 dkg włóczki -
 "Dorle Madeleine" Bayer Textifaser .  
50 % bawełna, 50 % dralon. 
W trakcie dziergania zauważyłam,że włóczka lekko się mechaci.
 Ciągłe przymierzanie do sylwetki zapewne to spowodowało, ale uważam, że gatunkowo
 włóczka nie jest dobra. Gdyby było inaczej mechacenie nie miałoby miejsca.
Jeśli będzie się tak dziać w czasie noszenia tego swetra,
 pewnie po kilku miesiącach użytkowania trafi do sprucia.
W każdym razie nie polecam tej włóczki. 
Dziergałam od góry różnymi wzorami, zaczerpniętymi z inspiracji internetowych
 i ulubionym wzorem krzyżowanych słupków.
Ażury sprawiły, że sweter nie sprawia wrażenia grubego.
 I jest mięciutki :))



W tle zdjęć moje kwitnące, o oszałamiającym zapachu, bzy.
 Uwielbiam te krzewy, tylko szkoda, że ich kwiaty są takie nietrwałe. 
O zrywaniu do wazonów nie ma nawet mowy ...