Od wiosny bywał wokół naszego bloku zabiedzony kociak. Długo trwało, żeby go oswoić, chociaż znać było, że kiedyś miał do czynienia z "ludźmi", bo na "kici, kici" podchodził, jednakże na wyciągniętą rękę w jego kierunku, cofał się z przestrachem i syczeniem. Niewykluczone, że w swoim małym, kocim życiu doświadczył zła. Z czasem, gdy systematycznie dawałam mu pod balkonem jeść i pić, nabierał do mnie zaufania i po dwóch, trzech tygodniach dał się pogłaskać po raz pierwszy, ale dość krótko, bo potem znów zaczął prychać i wyciągać pazurki. Z racji klapniętego uszka został "Uszatkiem", tak jak nasze koty są nazwane imionami postaci z bajek, tak i on tak nazwany został. Ale czas w miejscu nie stoi. Po wiośnie przyszło lato, po lecie jesień i to dość chłodna i deszczowa. Kiedy tylko nastały chłody zaczęłam się martwić Uszatkiem, bo choć karmiłam go już na balkonie i zrobiłam mu miejsce do spania ze starej szafki, opatulone grubymi kocami i kartonami, to jednak takie improwizowane schronienie nie nadawało się na coraz mroźniejsze noce. Już zastanawiałam się nad wzięciem Uszatka do domu, ale z racji posiadania trzech kotów i co tu dużo pisać - dość sporych wydatków na nie, rozum wziął górę nad sercem.
W rozmowie z sąsiadką, która również przyłączyła się do dokarmiania kota, poruszyłam ten temat, a gdy zawiozła na moją prośbę Uszatka do weterynarza, by sprawdzić co ma z tym klapniętym uszkiem, poinformowała mnie, że gdy tylko otworzą schronisko dla kota, "nasz" podopieczny trafi tam na zimę. No cóż - nie bardzo podobała mi się ta opcja, ale z braku innej, trzeba było brać ją pod uwagę. W między czasie szukaliśmy dla niego dobrego domu, ale niestety - nie było chętnych. W końcu Hania zapytała swojego chłopaka, czy jego rodzina nie wzięłaby Uszatka. Mieszkają na wsi, nie mają swojego kota, więc może by wzięli. I tak w niedzielę - 13 listopada - zawieźli mojego podopiecznego do nowego domu. Mam nadzieję, że "13" okaże się dla niego szczęśliwa i że w jakiś sposób odnajdzie swoje miejsce na Ziemi.
Nie powiem, kiedy wzięłam go do domu i zamknęłam w pokoju, by oddzielić od swoich kotów i przygotować do wyjazdu i gdy tak zobaczyłam, jak zwinął się w kłębuszek, jak mruczał z radości, że jest mu cieplutko i dobrze, łzy wzruszenia pojawiły się i myśl, że chyba go nie oddam, że przecież mi zaufał, dał się oswoić, że nawet nie przeczuwa, że pojedzie w zupełnie inne miejsce, z dala od swojego już poznanego terenu.
"Mamo, to zastanów się, bo już jedziemy" - córcia przerwała mi te myśli i musiałam wrócić do realnego świata. Przytuliłam Uszatka i oddałam:(((((
A teraz już drugi dzień nie mogę się pozbierać - wciąż myślę, czy będzie mu tam dobrze, czy nikt go nie skrzywdzi i czy oddanie go, to naprawdę była dobra decyzja. Nie znam tych ludzi, mogę tylko zaufać słowom chłopca Hani, ale tak naprawdę w tej kwestii to ufam tylko sobie. I choć powtarzam wciąż, że nigdy więcej nie chcę przechodzić przez takie emocje, to wiem, że gdy znów przybłąka się jakaś kocina na balkon, będę pomagać mu w miarę swoich możliwości...
Teraz czekam tylko na telefon od córci, kiedy zadzwonią do nowych opiekunów Uszatka i dowiedzą się jak się tam aklimatyzuje.
Tak wyglądało jego miejsce do spania - szafka opatulona dwoma grubymi kocami, kartonami i workami plastikowymi, by nie dochodził deszcz, wzdłuż balkonu postawiłam duży karton, na barierce zawiesiłam stare zasłony, by w miarę możliwości osłonić od wiatru i deszczu.
Takie rozstanie Gosiu to ciężka sprawa. Nie wiem, czy ja umiałabym podjąc taką decyzję. Ale wierzę, że tam gdzie trafił będzie mu dobrze. Sama jestem ,,kociarą", więc doskonale rozumiem Twoje rozterki. Uszatek przesłodki:-). Pozdrawiam bardzo ciepło.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za nowy dom Uszatka i żeby było mu tam dobrze. Daj znać, gdy się dowiesz jak się tam aklimatyzuje.
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem Twoje rozterki...
Osoby wrażliwe na kocią krzywdę mają zawsze chęć wziąć do siebie kolejne, skrzywdzone stworzenie. Niektórzy tak się poświęcają,że mają po 20 kotów w domu i wywołują w otoczeniu nie tylko przyjazne komentarze. Na wsiach z reguły zwierzęta nie są rozpieszczane, ale może ta rodzina jest wyjątkiem. Nie uspokoisz się dopóki, ktoś z Twojej rodziny kotka nie odwiedzi,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKotek na pewno się zadomowi, mam przynajmniej wielką nadzieję. Nie można trzymać wszystkich zwierząt, którym dzieje się krzywda, ale Cię rozumiem, że czujesz się za niego w jakiś sposób odpowiedzialna.
OdpowiedzUsuńDopóki nie dostaniesz wieści o nim, będziesz się pewnie denerwowała...daj znać co u niego :-)