piątek, 19 lipca 2013

Pozdrowienia z... biblioteki

Pozdrawiam wszystkich obserwatorów mojego bloga po dłuższej przerwie,
wiadomo z jakiej przyczyny. Pozdrowienia przesyłam korzystając z komputera z biblioteki,
 bowiem jeszcze nie mam połączenia z domu. Niestety perturbacje wynikły nie z mojej winy,
a raczej z bezduszności operatora i braku ich wyobraźni.
 Dla nich jest niemożliwością przeniesienia mediów, bo... no właśnie nie do końca wiem
 z jakiego naprawdę powodu nie da się przenieść dostępu do internetu,
pan z biura po prostu powiedział, że nie można. Wydaje mi się do tłumaczenie absurdalne,
 ale co zrobić, nie i tyle. Tak więc stałam się sponsorem operatora,
 bo płacę za coś, z czego nie korzystam. Oczywiście nie omieszkałam powiedzieć tego,
 co zostało skwitowane uśmiechem... Mnie do śmiechu wcale nie było i nie jest,
 bo w końcu to nie są małe pieniądze - rachunek za telefon, za internet i za telewizję kablową zapłacić trzeba. I takie to są minusy przeprowadzki, wniosek: nie przeprowadzajcie się
przed końcem podpisanych umów na dostawę mediów -
no chyba, że nie dzieje się to w naszym mieście,  może w innych jest normalnie tzn. po ludzku.

W między czasie docieramy się z tatusiem i dziadkiem, chociaż moje córcie nie mogą odnaleźć się w nowych warunkach mieszkaniowych. Trochę jest nerwowo, a zwłaszcza gdy idziemy późno spać. Jestem z natury sową (cała moja rodzinka to sowy - rano spalibyśmy długo, natomiast wieczór i noc to nasza pora aktywnego życia), natomiast mój Tata - odwrotnie.
 I z tego to powodu pierwsze dni były powodem spięcia, bo Tata zażądał zgaszenia światła
 i telewizora, bo nie może spać. Byliśmy trochę tym zachowaniem zaskoczeni,
 ale jak potulne baranki pogasiliśmy światła i poszliśmy spać.
 Dopiero na drugi dzień odważyłam się porozmawiać z Tatusiem,
że nie możemy zmienić swojego trybu życia i powinniśmy dojść do kompromisu,
 by nasze wspólne zamieszkanie nie przyczyniło się do większych zadrażnień.
 Jakoś się dotrzemy, mam raczej charakter spolegliwy, i jak to mój mąż zdążył zauważyć
 we wszystkim słucham Ojca i robię to co mi każe.
 Oczywiście nie będę przecież kłócić się z moim Tatem, którego bardzo kocham i szanuję,
a też nie chciałabym, by moja rodzina cierpiała z powodu przeprowadzki
 i życia w innych warunkach. To kolejne plusy i minusy przeprowadzki,
 mam nadzieję, że to przejściowe zawirowania w moim życiu.

 Powiem jeszcze jak moje koty przystosowały się do nowego otoczenia.
Gucio to cichy i pokornego serca kociak, więc problemu nie mam, no może tylko taki,
 że "zakochany w zlewie". Co to znaczy? Ano to, że uwielbia siedzieć przy zlewie
 i patrzeć na lejącą się wodę z kranu. Jak ma możliwość, to nawet łebek wsadzi pod kran,
 byleby ta woda ciekła i mógł łapać ją łapkami. Lubi polować na muchy,
a tych jest nie mało, no i czasem narobi bałaganu, jak musi za tą muchą skakać po szafkach i oknach. Natomiast drugi kot - Bambi  poczuł zew krwi i nie daje nam spokoju -
 tak miauczy, tak się ociera o nogi i tak prosi, by wyjść na spacer,
że musimy kilka razy wychodzić z nim z mieszkania. Chodzi na smyczy i długiej ląży,
 bo nie zna jeszcze dobrze terenu i boję się, że ucieknie. Ze swoim nieprzewidywalnym charakterkiem jest zdolny do tego, parę razy wyswobodził się ze smyczy i zwiał.
 Nalatałam się za nim, a on zadowolony zwiewał przede mną, jakby się bawił w najlepsze w berka.  Najbardziej uwielbia skradać się , by upolować ptaszka, choć na smyczy raczej nie złapie,
 bo oczywiście w odpowiednim momencie jest hamowany i ptak zdąży odlecieć.
 Wokół bloku posadzonych jest sporo drzew, na których ptaki uwiły sobie gniazda,
więc Bambi ma za czym latać, ale niestety złowić nie może.
 Raz , jeszcze na poprzednim mieszkaniu udało mu się upolować na balkonie
 (V piętro) gołębia, którego przyniósł do domu, ale nie pozwoliliśmy mu na zabawę z biednym ptakiem, bo szybko z mężem uwolniliśmy go z okrutnych szczęk  i wypuściliśmy przez okno.
 A Bambi zły był na nas i warczał, że pozbawiliśmy go zdobyczy.
 Myślę, że właśnie wtedy poczuł ów zew krwi i dlatego tak chce być na dworze
 i polować na wszystko co lata i się rusza. 

Na zakończenie umieszczam zdjęcia sweterków dziecięcych wykonanych dla Hani i Basi - odnalazłam je w pawlaczach podczas przeprowadzki.
 W chwili obecnej właściwie nie robię nic nowego, poza serwetką morelową,
 którą pokazywałam w którymś poprzednim poście. Kilka dni temu zorientowałam się,
 że dziwnie serwetka skurczyła się, przerobiłam parę rzędów i zorientowałam się,
 że coś nie gra. Oczywiście pomyliłam szydełka i robiłam nowe rzędy cienkim szydełkiem.
Musiałam spruć 8 rzędów i na nowo przerabiać.  Serwetki nie przybywa, a raczej ubywa -
 jak to ujmę " dwa rzędy przerobię, trzy spruję".
Tak na dzień dzisiejszy wyglądają moje zmagania szydełkowe - brak czasu i pomyłki przy robótce.










Ten ostatni sweterek był przedłużany koronkową bordiurą, którą zrobiłam z bawełnianej włóczki. Hania bardzo lubiła go i gdy zrobił się za krótki przedłużyłam rękawy i dół swetra,
 a kołnierzyk i kwiatki przy kieszonce były dopełnieniem projektu.

Patrzę na zegarek, niestety mój czas korzystania z komputera w bibliotece się kończy,
 kończę również swój długi post, mam nadzieję, że nie zanudziłam nikogo,
kto może przeczyta moje wynurzenia, ale cieszę się, że choć na chwilę tu zajrzałam .
 Chciałabym jeszcze pozostawić komentarze u moich ulubionych pań blogerek,
ale jak już wspomniałam czas się kończy i będę musiała kończyć.
 Pozdrawiam wszystkich cieplutko i serdecznie.
Następny pobyt w bibliotece przeznaczę na przeczytanie wszystkich wyświetlonych postów .

1 komentarz:

  1. Ładne te dziecięce sweterki. Oj lato nie sprzyja robótkom;)
    pozdrawiam
    www.wloczkiwarmii.pl

    OdpowiedzUsuń