poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Moje i kocie sprawy

"Nie miała baba kłopotu, kupiła sobie...prosię"  - znacie to przysłowie, prawda?  
Przez swoją nieuwagę narobiłam sobie biedy. Zacznę od początku - odprowadzałam bratową do samochodu i wzięłam swojego Bambusia na spacer. Nie od dziś z nim wychodzę, bo jest prowadzony na smyczy. Niestety, puszczanie go samopas kończy się albo jego ucieczką nie wiadomo gdzie, albo jego wchodzeniem na drzewo i niemożliwością zejścia. Aby zapobiec tym eskapadom musiałam okiełznać go smyczą.
Ale wrócę do początku opowiadania - kiedy rozmawiałam z bratową, mój Bambuś, który jest niezwykle żywotnym kotem oczywiście skoczył na drzewo. Smycz zahamowała jego wyczyn, ale ten odkręcił się z pnia drzewa i zmieniając kierunek próbował skoczyć na drugie drzewo po przeciwnej stronie chodnika. Okręcił mnie smyczą, czego nie zauważyłam "gadając" z bratową i kot skoczywszy na drugie drzewo pięknym podcięciem powalił mnie na kolana. Gdybym przewidziała ten upadek zapewne w jakiś sposób zamortyzowałabym go, ale niestety, rąbnęłam jak długa poważnie waląc się w kolano i rękę. W pierwszej chwili byłam tak oszołomiona, że nie zdawałam sobie sprawy z tego co się stało, dopiero ból "postawił" mnie na nogi. Oczywiście zdarłam sobie skórę i z krwawiącym kolanem wróciłam do domu. Dziwne jest dla mnie to, że przez pierwszy tydzień nie odczuwałam żadnych ubocznych skutków upadku. Dopiero teraz ból nasila mi się, a wizyta u ortopedy wykazała obrzęk czyli cystę w kolanie. Mam problemy z chodzeniem, wczoraj z płaczem wróciłam z kościoła, myślałam, że nie dojdę do domu. I to jest właśnie mój kłopot - owe przysłowiowe "prosię". Pomyślicie - po co brałam go na spacer i to w dodatku na smyczy? No cóż - sama zadaję sobie to pytanie. Kiedy z nim wychodzę zawsze uważam, żeby nie zaplątać się i przeważnie prowadzę go na krótkiej, czasami dając mu pobiegać na długiej, szczególnie, że lubi aportować patyczki lub biegać za rzucanymi kamyczkami. Wtedy po prostu zagadałam się i puściłam go na długiej lonży. Mea culpa!








Dodatkowym powodem dla którego nie puszczam moich kotów samych, to jest niewytłumaczone znikanie  kotów z osiedla. Poza tym nasza Kicia również z niewyjaśnionego powodu nie wróciła do domu od 27 lipca. Szukaliśmy jej wszędzie tam, gdzie lubiła chodzić,  zwykle na wołanie wychodziła i wracała do domu. Teraz nie wraca.  Słyszy się to i owo o powodach dla których znikają, ale ostatnia rozmowa mojego Taty z panią mieszkającą w okolicy miejsc, do których chodziła nasza kotka, rozwiewa naszą nadzieję, że ona wróci. Gdy Tata zapytał tej pani, czy widziała taką srebrną kotkę, ona odpowiedziała, że nie i że wreszcie ktoś wziął się za te koty, które tu przychodziły.  "Spać po nocach nie można było, tak się darły! Teraz jest wreszcie spokój" - oto słowa, które Tata usłyszał. Wrócił prawie z płaczem, bo Kicia  to Jego pupilka i była z nim od 13 lat. Po tej rozmowie straciliśmy nadzieję na odnalezienie kotki - wszystko wskazuje na to, że i ona stała się ofiarą zbója likwidującego osiedlowe koty! I może to być prawda - mieszkam na parterze i na balkon po kładce i po schodkach, jakie mamy zamontowane przy balkonie, niejeden kot zaglądał do nas o różnej porze dnia i nocy.  Od dłuższego czasu cisza. Nie ma żadnego.... 
 Nasza Kiciunia:

11 komentarzy:

  1. Szkoda Kici szczególnie że tak długo była z wami. A Ten twój Bambuś to psotliwy kotek jest! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiciuni nie ma nadal:((((
      A Bambuś to bardzo psotliwy kotek jest, już niejeden raz dał mi popalić!
      Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.

      Usuń
  2. Bardzo Ci współczuję Małgosiu, nie poddawaj się, szukaj dalej. Jak Tusia mi zginęła dawałam ogłoszenia przy sklepach osiedlowych, w lokalnej gazecie, w Internecie oraz w schronisku i znalazła się, chociaż to zima była i prawie 2 tygodnie minęły. Koty sobie lepiej radzą, więc skoro nigdzie nie leży, to żyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukamy i pytamy, ale nikt jej nie widział. Schroniska dla kotów u nas jeszcze nie ma, dzwoniłam do schroniska dla psów, ale oni nie przyjmują kotów. Najgorsze jest to, że gdyby została potrącona przez samochód, to ktoś mógł ją wyrzucić do kontenera:(((((

      Usuń
  3. No to Ci Bambuś zgotował przykrą przygodę... Ale tak to jest - jak się idzie ze zwierzakiem na smyczy, to nie wolno rozpraszać uwagi. Mnie kiedyś podobnie potraktowała nasza śp. bernardynka - trzymałam ją na smyczy i zagadałam się z koleżanką, a ona (ta bernardynka) zobaczyła nagle jakiegoś małego pieska luzem i jak się nie puści za nim w pogoń... No i pociągnęła mnie na tej smyczy, że mało mi ręki z barku nie wyrwała, ja straciłam równowagę, rypnęłam jak długa... zanim oswobodziłam rękę ze smyczy (bo żeby mi było wygodniej trzymać, to owijałam ją sobie wokół nadgarstka), to mnie pociągnęła kilka metrów po asfalcie... Na szczęście nic poważnego nikomu się wówczas nie stało...
    A Kicia... może się jeszcze znajdzie, choć raczej chyba marne nadzieje po tak długim czasie... Bardzo Wam współczuję. Na taką okazję też mam swoją historię, ale tej przytaczaać nie będę, bo miała bardzo smutne zakończenie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę się domyślić końca tej historii..... To straszne, że niektórzy ludzie nie mają serca dla tych maleńkich naszych milusińskich, niekoniecznie mających właścicieli:((((((
      Dziękuję za słowa pocieszenia. Pozdrawiam.

      Usuń
  4. É muito triste, aqui nós também sofremos sempre com a perda e sumiço dos nossos gatinhos!

    Um abraço
    Rose

    OdpowiedzUsuń
  5. É muito triste, aqui nós também sofremos sempre com a perda e sumiço dos nossos gatinhos!

    Um abraço
    Rose

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ci współczuję Małgosiu ,wiem co czujesz.mojej córci Kicorek znalazł sie po trzech miesiącach i cały czas kręcił się blisko bloku.
    Odnosnie kolana, ja upadlam trzy razy bardzo mocno na lewe kolano i teraz po latach wyszło, byłam w Tarle i kolano wraca do formy.Okłady,oklady, masci i leki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I my mamy nadzieję, że wróci. Chociaż z dnia na dzień coraz mniejszą:((((
      A tak zapytam - jakie robisz okłady i smarujesz jakimi maściami? Bo mnie do tej pory nic nie pomaga. Ortopeda zapisał mi leki przeciwbólowe, po których boli mnie brzuch, zaś z maści to najpierw "lioton 1000", teraz "fastum żel", ale dalej odczuwam ból i mam trudności z chodzeniem. A za trzy tygodnie mam chrześnicy wesele i długą podróż do Krakowa, więc zależy mi na dobraniu dobrych leków.
      Pozdrawiam:))

      Usuń