poniedziałek, 28 grudnia 2020

Kolejna kocia znajdka

trafiła do naszego domu przed Świętami.
Błąkał się ten kociak po naszym osiedlu już od dwóch czy trzech tygodni,
ale najpierw nie sądziłyśmy, że jest bezdomny.
Dopiero, gdy moja sąsiadka chciała go wziąć do swojego domu i gdy wpuściła go do bloku,
słuchając jego wrzasku na klatce schodowej, wyjrzałam na korytarz,
ciekawa, co się tam dzieje. Niestety, sąsiadce kot nie dał się złapać -
gdy ona "goniła" go - on skutecznie wymykał się z jej rąk, drąc się wniebogłosy,
w końcu wypuściła go z bloku.
Rozmawiając z nią, dowiedziałam się, że jest to kotek bezdomny,
ale taki trochę nieufny i nie dający się złapać.
Do czasu - nie minęło dwa dni, gdy moje córcie wracające z przedświątecznych zakupów
przez domofon oznajmiły mi, że łasi się do ich nóg mały, rudy kotek i co mają zrobić.
Był to już dla mnie znak, że to ten sam kotek, którego usiłowała złapać sąsiadka,
zastanawiałam się jednak, jak się łasi, skoro był tak dziki.
Nie skończyłam z nimi rozmawiać przez domofon, gdy weszły do domu z kociakiem na rękach.
I tu zaczęły się moje rozterki - co mamy z nim zrobić?
 Kocię tuliło się do córek, mrucząc radośnie. Nie było opcji wyrzucenia kota z domu,
jednocześnie zastanawiałam się co mam z nim zrobić.
Zgłosiłam go od razu do fundacji ZEA do adopcji, jednocześnie córcie na forach internetowych
ogłosiły, że znaleziono tego kotka i może właściciel rozpozna, że to ich kot.
Kotek trafił na kwarantannę, dostał ciepłe mleczko i karmę.
I tu zaczyna się nasz horror - otóż - nie da się ukryć, że nasze koty
reagują nawet na siebie ogromnym stresem i muszą od czasu do czasu nosić obróżki uspokajające.
Dyzio ma problemy z pęcherzem z tego powodu. Tym razem silnego stresu z powodu
pojawienia się kolejnego kota doznał Gucio.
Trzy dni po pojawieniu się rudaska, wieczorem - Gucio zaczął się dziwnie zachowywać.
Zatrzymywał się znienacka, napinał i popuszczał kupkę w różnych miejscach.
Biegał od kuwety po całym mieszkaniu przerażony, nie mogąc się wypróżnić.
Nie wiedziałyśmy co zrobić; w końcu zadzwoniłam na pogotowie weterynaryjne
 i o pierwszej w nocy pojechałyśmy z Guciem do lekarza.
Zrobił mu usg, pobrał krew do badania, dostał kroplówkę i cztery zastrzyki.
Rozpoznanie było dwojakie: albo zaraził się od nowego kota  (tylko w jaki sposób) jakimś wirusem, albo ze stresu, gdy wyczuł zapach kota.
Na drugi dzień pojechałam z nowym kotem na badania, te najbardziej zaraźliwe zostały wykluczone,
więc z ulgą przyjęłam, że Gucio się nimi nie zaraził.
Po południu pojechałam z Guciem na kroplówkę i na zastrzyki.
Kuracja Gucia trwała tydzień i kosztowała mnie około 600 zł.
Nowy kotek zaś był u nas te kilka dni, choć prosiłam prezesa fundacji o znalezienie innego
tymczasowego domu dla rudaska, ale tenże prezes po prostu mnie olał.
Nawet to, że mój kot rozchorował się przez pojawienie się kociaka w domu, niewiele go obeszło.
Na szczęście na ogłoszenie odpowiedziała Pani, która w zagubionym kocie rozpoznała swojego.
Umówiłyśmy się na spotkanie; po przyjechaniu do nas oglądała rudaska ze wszystkich stron.
Wydawał się taki sam, liczyłyśmy nawet paski na ogonku i porównywałyśmy ze zdjęciem
zagubionego kotka. Wydawał się identyczny, nawet zachowanie było niemalże takie same.
Najbardziej przekonało nas, że mąż owej Pani nauczył tego kota przybiegać na gwizd i  gdy poprosiłam, by zagwizdał, kot przybiegł do niego od razu.
To nas przekonało, choć tak jak mówiłam, że może to tylko zbieg okoliczności, że tak zareagował,
ale Pani gdy wzięła tego kota na ręce, to powiedziała, że nawet jakby to nie był ich ten zaginiony,
to ona i tak weźmie go do siebie. I tak się stało. Ze względu na Gucia, nie chciałam zatrzymywać małego, w końcu miał trafić w dobre ręce - osoby przyjeżdżające po niego sami również opiekują się bezdomnymi kotami, dokarmiają te osiedlowe i tak dalej.
Gucio po tygodniowej kuracji wrócił do zdrowia. Mam nadzieję, że problem choroby już nie wróci.
Stres związany z pojawieniem się nowego kota odchorował i nie chcę narażać go na kolejny.
No cóż - kolejny raz postanawiam sobie, że nie wezmę do domu nowego kota - 
i kolejny raz moje koty bardzo to przeżywają... 



 

 


 

 Mały kociaczek - słodziaczek:)))))

6 komentarzy:

  1. Śliczny Rudasek znalazł dom i to jest wspaniałe. Leczenie zwierząt jest drogie, bo żadne ubezpieczenie nie działa. Niewiele osób ma takie wielkie serce dla kotów. Po świętach jest masa ogłoszeń, by przygarnąć niechciane psy. Ludzie bywają okrutni dla zwierząt, które są lepsze od nich. Pozdrawiam Cię gorąco Małgosiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyobrażam sobie, żebym zbagatelizowała chorobę któregoś z kotów; widząc cierpienie w ich oczach natychmiast działam; koszty leczenia rzeczywiście są spore, ale dla mnie te wydatki nie podlegają dyskusji.
      Denerwuje mnie też, że na Święta niektórzy sprawiają sobie lub swoim dzieciom prezenty ze zwierząt, a potem, po Świętach jest dylemat, bo rzeczywistość ich przeraża: kot/pies siusia po kątach - jest zestresowany, bo dzieci go męczą, drapie meble, bo nie ma gdzie tego robić, a musi tę naturalną potrzebę ostrzenia pazurków zaspokoić, gubi sierść, bo to też natura i wreszcie kiedy przyjemności się kończą, a zaczynają się obowiązki wobec zwierzątka, zaczyna się przerzucanie tychże obowiązków i w końcu porzucenie psa/kota gdziekolwiek, psy wywozi się do lasu, albo porzuca na drodze, koty wyrzuca się z samochodu lub też podrzuca się na inne osiedle, na cmentarz lub też do lasu, w najlepszym przypadku oddaje się do schroniska, choć to też nie jest miejsce dla nich. Masz rację, Iwonko - ludzie są okrutni, ja wstydzę się za takich najbardziej. Dlatego choć małą cząstkę chcę dać z siebie.
      Dziękuję:))

      Usuń
  2. Masz wielkie serce Małgosiu.😍 Kociaki śliczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję - myślę, że każdy ma w sobie te serce, tylko u niektórych jest uśpione.

      Usuń
  3. Szczerze to pierwszy raz słyszę o takiej reakcji na nowego kota , fukanie spuszczanie lania nowemu no czasami jakaś niespodzianka na dywanie ale żeby aż tak się rozchorować. Dobrze, że wszystko skończyło się pomyślnie. Koty są nieodgadnione. Wszystkiego dobrego życzę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak - to prawda; problemy behawioralne kotów/ psów to temat rzeka; moje tak właśnie reagują - nawet na siebie samych, choć tyle już lat z sobą żyją, a jednak wciąż jest w nich stres związany z ich terytorium - szczególnie z ograniczaniem, co kot wyczuwa natychmiast - kolejny kot w stadzie to dla nich zagrożenie, a przecież nie wytłumaczy się im, że to tylko chwilowe, że nowy kot jest tymczasowo, póki nie znajdzie się mu nowego domu.
      Dziękuję za komentarz - wszystkiego dobrego również:))

      Usuń