piątek, 30 października 2015

Krokiety z kaszą gryczaną, białym serem i pieczarkami


Danie w sam raz na piątkowy obiad. Nie od dziś gości w naszym domowym menu i jest odskocznią od dań mięsnych.
Potrzebujemy : naleśniki, ugotowaną kaszę gryczaną, biały ser, usmażone pieczarki, 2-3 łyżki śmietany, dwa jajka, 1-2 łyżki mleka, bułkę tartą, sól, pieprz, czubricę zieloną. Farsz przyrządzam z kaszy gryczanej, białego sera, śmietany oraz usmażonych pieczarek. Kaszę i ser dokładnie  rozcieram na gładką masę, dodaję usmażone pieczarki i przyprawy: sól, pieprz, czubricę zieloną. Najlepiej, by smak był raczej pikantny. Przepisu na naleśniki nie podaję, bo każda gospodyni ma swój własny na tę potrawę.




Farsz zawijamy w naleśnik, formując krokiecika:



Roztrzepujemy jajka, dodając mleko. Naleśnik wkładamy do jajek, potem obtaczamy bułką tartą i smażymy na rumiano: 



Podajemy z ketchupem, najlepiej zrobionym przez siebie:


Smacznego!

wtorek, 27 października 2015

Szydełkowy bieżnik na ławę

Schemat bieżnika z zeszytu "Robótki ręczne Extra"nr 3/2012 - wpadł mi w ręce zupełnie przypadkowo, podczas porządkowania tychże egzemplarzy. Od dawna noszę się z zamiarem oddania ich do biblioteki, niech służą innym paniom, które zajmują się szydełkowaniem. Na razie zeskanowałam sobie numery robótek na szydełku typu: sweterki, żakiety, bluzeczki i te zeszyty już są do zaniesienia. Zostały mi jeszcze do przejrzenia numery ze wzorami serwetek i obrusów. Te, które zainteresowały mnie, na razie odkładam. Właśnie jednym z nich jest numer ze schematem, z którego zrobiłam ten bieżniczek. W oryginale z takich elementów jest zrobiona serweta na okrągły stół, a ponieważ ostatnio coś za dużo mi się tych serwet wydziergało, postanowiłam zrobić ten obrusik na swoją ławę. I choć z wiadomo jakich przyczyn długo taki bieżniczek nie poleży, (koty!!!!) to cieszy moje oczy:)) 
Bo zawsze tak jest, że z każdego swojego "dzieła", cieszę się jak małe dziecko!
Wykonany został z włóczki włoskiej, bawełnianej. Nie powiem, by ta włóczka była dobrej jakości, bo nitka składała się z kilku cieniutkich niteczek i podczas robótki nieraz szydełko zaczepiało mi o jedną z nich, wyciągając ją z oczka. Trzeba było pruć, by ją wyrównać. Jednak najwięcej czasu zeszło mi na dobranie wzoru wykończeniowego - musiałam tak obrobić brzeg, by zebrać zmarszczenia i wygładzić całość.
 


Jeden z elementów bieżnika:
  

Obwódka bieżnika:


*
 To już jest recydywa:)) 


"A co - nie mogę sobie poleżeć?!"

 

czwartek, 22 października 2015

Sok z aronii



Aronia to niezwykła roślina. Nie tylko dająca piękne owoce,
ale również jako wspaniała ozdoba ogrodu. Można nawet sadzić ją jako żywopłot,
 bo krzew ten wytwarza wiele odrostów korzeniowych.
Nawet jego kwiaty, czy w okresie późnego lata i wczesnej jesieni czarne owoce są piękną ozdobą. Największym dobrodziejstwem tego krzewu są właśnie jego owoce.
Bogate w witaminy, w związki roślinne, chroniące przed chorobami cywilizacyjnymi jak: nowotwory, nadciśnienie, miażdżyca, choroby oczu i mające dobroczynny wpływ dla osób spędzających dużo czasu przy komputerach. Samo zdrowie!
To tyle tytułem wstępu - w końcu można o tym krzewie
przeczytać na kilkunastu stronkach w internecie:))
Dostałam od brata Jarka właśnie aronię - co najmniej 8 kg. 
Z tego co wiem, posiada olbrzymi krzew tego owocu i w każdym roku
obdarza on ich niemałą ilością owoców. 
Pamiętam, że i my mieliśmy na działce aronię. Nie nadążaliśmy jej owoców
przetwarzać na soki i dżemy ani rozdawać znajomym i sąsiadom.
Ale jakoś tak nie do końca byliśmy amatorami aronii, bo mimo dodatku dużej ilości cukru,
 smak zarówno soku jak i dżemu był bardzo cierpki. W końcu Mama miała dość.
Jednego roku po prostu wykopała krzew, powiększając teren działki pod warzywa.
 Potem oczywiście żałowała, ale wcale się nie dziwiłam Jej decyzji, szczególnie,
że przetwory z roku na rok zostawały, a nowych przybywało i choć nasza rodzinka była liczna,
to nikt nie chciał być obdarowywany tymi słoikami. 
Obecnie sposoby przygotowywania soków czy dżemów z aronii, różnią się zdecydowanie. Przeglądając stare książki kucharskie z przetworami
nie znalazłam przepisów na przetwarzanie aronii.
Być może nie była ona tak popularna, raczej przepisy były podawane z ust do ust.
 Teraz wystarczy dostęp do internetu i klikając co trzeba,
wyświetla się nam tysiące przepisów dotyczących szukanego tematu. 
Ja co prawda, przepis dostałam od żony brata - Eli,
ale z ciekawości zajrzałam do internetu i jest podobny. 

*
 2 kg aronii
2,5 l wody
2 kg cukru
3 pomarańcze
1/2 kg cytryn
Aronię zamrozić na kilka dni. Po rozmrożeniu gotować 20 minut. Odstawić na kilka godzin. Przecedzić. Z pomarańczy i cytryn wycisnąć sok. Dodać do aronii, doprowadzić do wrzenia.
 Dodać cukier. Gotować ok. 10 - 15 minut. Wlać do słoików. 
Pasteryzować - ok. 15 minut. 
Odwrócić do góry dnem.
*

Dostałam od niej również przepis z dodatkiem liści wiśni i malin,
 ale z tego przepisu nie korzystałam.
Tu przedstawię jak zawsze swój sposób, posługując się oczywiście przepisem od Eli.
Ponieważ, kiedy brat przywiózł mi aronię, nie miałam na nią czasu - wyprawa Hani na studia,
 wyjazd na wesele chrześniaczki - po prostu aronię zamroziłam. I to prawie na 2 tygodnie
(zresztą w większości przepisów tak jest, by została ona poddana zamrożeniu,
w celu pozbycia jej goryczki!).
Wyjęłam ją z zamrażarki wieczorem, rozmrażała się całą noc.
Rano postawiłam prodiże z zawartością na  gazie i gotowałam przez około 10 minut.


 Gorącą zmiksowałam robotem na gładką masę i gotowałam jeszcze 10 minut. 
W sumie gotowana była, jak w przepisie, 20 minut.


Gorącą przetarłam przez sito posługując się takim oto narzędziem:))



Przetartą masę zalałam wrzącą wodą i zostawiłam na kilka godzin.
Potem podgrzałam ją i znów przetarłam przez sito.
 Kto chce może z tej masy (ale po pierwszym przetarciu) zrobić dżem.
 Ja nawet nie próbowałam. Wiem, że nikt by tego dżemu nie jadł.
Swego czasu zrobiłam sok z malin. Z pozostałej pulpy zrobiłam dżem malinowy.
 Nikt go nie tknął z uwagi na drobne ziarenka owocu.
Jadłam go sama - szkoda mi było go wyrzucić, w końcu trochę cukru do niego poszło.
Więcej oczywiście dżemu z przecieranych owoców (malin, jeżyn czy aronii) nie zrobię!
 Po przetarciu zostaje nam raczej nie apetyczna masa. 
Cały sok ponownie przecedziłam pozbywając się resztek skórek i ziarenek aronii. 
Cytryny i pomarańcze zrolowałam na stole i wyparzyłam wrzącą wodą.
 Przekroiłam na pół i wycisnęłam sok.
Wlałam do garnka i dodałam 2,5 kg cukru (więcej niż w przepisie).
 Gotowałam ok. 15 minut, zbierając pojawiającą się pianę.
Gorący sok wlałam do czystych, wyparzonych słoików.
Odwróciłam do góry dnem i otuliłam kocykiem. Nie pasteryzowałam.
Z otrzymanej  aronii ( 4 prodiże) wyszło mi tyle słoików soku - jak na poniższej fotografii:



Smacznego!

wtorek, 13 października 2015

Kraków nocą

Weekend spędziłam w Krakowie. Powodem wyjazdu był ślub i wesele mojej chrzestnej córki - Zuzanki.
W piątek od razu po przyjeździe wybraliśmy się na spacer po Starówce. 
"Kraków nocą" tak zatytułowałam dzisiejszy post, bo spacer odbyliśmy w nocy prawie do drugiej nad ranem. Gdyby nie przenikliwe zimno, zapewne spędzilibyśmy na nocnym zwiedzaniu jeszcze parę godzin. Ale w perspektywie mieliśmy przecież ślub już o dziewiątej trzydzieści w sobotę i trzeba było odespać podróż i odpocząć po zwiedzaniu Krakowa, szczególnie, że wesele rozpoczynało się o jedenastej i miało trwać do trzeciej w nocy z soboty na niedzielę.
Wytrwaliśmy na weselu prawie do drugiej. Wróciliśmy na piechotę do naszej bazy noclegowej i jeszcze spędziliśmy czas na "nocnych rozmowach Polaków". W niedzielę zaś kontynuowaliśmy zwiedzanie Krakowa - tym razem obiektem naszych zachwytów stał się Wawel (zdjęcia opublikuję za jakiś czas).  Byłam kilka razy w Krakowie i za każdym razem jestem tym miastem zachwycona. 
Tym razem też doświadczałam tego uczucia. Wtedy zwiedzałam Kraków w dzień. Teraz był Kraków nocą. Przepięknie wyglądały oświetlone kamieniczki, otulone mgłą, ocieplone oddechem licznych turystów. Oto kilka migawek nocnego zwiedzania Krakowa.














 *

Ja z Młodą Parą:



Dodam, że świetnie bawiłam się na weselu. I pomimo moich dolegliwości związanych z kolanem i kręgosłupem, nawet tańczyłam, jak za dobrych moich młodych lat (zawsze mówiłam moim córkom, że nie siedziałam na weselach za stołem. Taniec był moją namiętnością - uwielbiałam tańczyć!). 
Znieczulenie - pyszne Martini - podziałało:)) W końcu jak wesele to wesele!